W ROZBŁYSKU
Maciej M. Szczawiński
Nigdy nie zapomnę sytuacji, kiedy kilka lat temu Jerzy Duda Gracz zupełnie nie zapowiedziany, incognito, w jakiejś olbrzymiej puszystej czapie z fantazyjnym daszkiem /była późna jesień, śnieg/ oglądał samotnie w naszej radiowej galerii obrazy Helenki... Podchodził bardzo blisko, cofał kroki, kila razy delikatnie dotknął płótna, a nawet szkła chroniącego rysunki... Nie chciałem mu przeszkadzać i przez dobrych parę minut śledziłem jak delektuje się ekspozycją. Kiedy w końcu mnie zauważył uśmiechnął się
i niczym w środku rozmowy powtórzył z naciskiem: „rysunek... to jest wspaniały kunsztowny rysunek, kto dziś panie Maćku tak poprowadzi kreskę? Ona jest niesamowita!...” Wytrawny mistrz, który do osób wylewnych i łatwo komplementujących nie należał, w tym wypadku reagował spontanicznie. Bo też w rzeczy samej wystawa HELENY GOLDY-BŁAHUT była jej kolejną demonstracją k u n s z t u właśnie. Słowo jakby dzisiaj wstydliwie ukrywane za gęstą zasłoną wymądrzalskich terminów
i programowych zasieków. Słowo, pojecie niewygodne, ryzykowne, „anachroniczne”. Bo koncept i sposób zdominowały tak bardzo sztuki plastyczne, że kunszt wydaje się zaczerpnięty z innej bajki, z czasów przed- ponowoczesnych. Tymczasem nie tylko publiczność, której zawsze można wmówić czy zarzucić nienadążanie za duchem czasu, ale również wielu znaczących krytyków, jak choćby nieodżałowany Jerzy Madeyski – upominają się o tak „zwiędłe” walory jak piękno, wzruszenie. O duchowość tudzież sprzymierzone z nimi walory warsztatowej biegłości. Obrazy prezentowane dzisiaj w naszej radiowej galerii „NA ŻYWO” to przykład autentycznej wirtuozerii artystycznej. Przede wszystkim wspomniana już, brawurowa technika rysunku! Golda-Błahut udowadnia /który to już raz!/, że same nabyte umiejętności, chociaż ważne, nie wystarczają, by unaocznić istotę przedmiotu, jego kontur, gęstość, grę światłocienia czy fakturę. To jest coś z pogranicza wyuczonych sposobów, giętkości arcysprawnej ręki i tajemnicy współgrania tych umiejętności z intuicją. Artystka reaguje na kształt detalu, na jego światło i umiejscowienie w przestrzeni niejako synchronicznie. Wszystko odbywa się jednocześnie i natychmiast. Bez dopasowywania metody, bez przymiarek, bez prób i błędów: w rozbłysku. Proszę zauważyć tę misterną siateczkę rozedrganych wibrujących linii. Rozwidlające się ścieżki tysięcy konturów są jakby „z pierwszego uderzenia”, uchwycone na gorąco, przyszpilone niczym egzotyczny motyl. Czegoś takiego nie sposób urzeczywistnić inaczej, niż za pomocą wytrawnej ręki i... sekretu. Właśnie! Niedostępna analitycznym i racjonalnym analizom pozostaje ta zdumiewająca sfera wewnętrznych decyzji i motywacji. Chyba na szczęście.
I jeszcze słowo o tematyce prac Heleny Goldy-Błahut.
Artystka pokazuje nam kolejny zapis piękna usytuowanego na Śląsku. Piękna istniejących realnie miejsc, choć przecież nie chodzi tu bynajmniej o ilustracyjne utrwalanie powszechnie znanych i dostępnych konkretów. Mamy przecież do czynienia
z „wyłuskiwaniem” detali, drobin i miniszczegółów architektonicznych. Są. Istnieją realnie. Ale ukryte w gąszczu /zgiełku/ innych kształtów i jakości.
W rzeczywistości nierzadko stłumione i zdominowane „innym” nagle zaczynają objawiać swoją intensywną obecność dzięki „kadrowaniu”, eksponowaniu, dzięki wyrwaniu z chaosu rzeczywistości. Powstaje zapis. Czuła i czujna rejestracja faktów, których istota została dotknięta tym niesamowitym instrumentem, jakim jest – będzie chyba zawsze – dojrzała sztuka.
Maciej Szczawiński
maj 2006 r.